wtorek, 8 sierpnia 2017

O tym, jak prawie nawróciłam miłego, młodego człowieka ze złej drogi.


Znów stacjonarny. 
Czasem myślę, że ta sieć funkcjonuje tylko po to, żeby różni ludzie mogli  od czasu do czasu podnieść mi ciśnienie.
- Słucham?
Dla odmiany - mężczyzna:
- Dzień dobry,  nazywam się Tak i Tak, dzwonię z firmy Takiej i Takiej. Czy ja się dodzwoniłem do ... (tu pada nazwa mojej miejscowości)?
O, tego jeszcze nie grali.
- Na to wygląda - mówię, bo gdzieś po głowie kołacze się ostrzeżenie, by w rozmowach z telemarketerami, nigdy nie mówić po prostu "tak".
- To wspaniale, bo ja chciałem spytać, czy pani zna ... (tu pada imię i nazwisko, powiedzmy Jana Iksińskiego)?
Nie znam Jana Iksińskiego, ale tupet tego faceta po drugiej stronie jest intrygujący.
 - A jeśli znam, to co?

Wciąż jeszcze liczę na to, że nieznany mi Jan Iksiński właśnie dostał główną nagrodę w jakimś ogólnopolskim konkursie talentów, a nie ma telefonu ani maila i trzeba mu przekazać tą wspaniałą wiadomość osobiście. 
Tym bardziej, że mój rozmówca jest więcej niż podekscytowany. 
Mogłabym się założyć, że niemal truchta przy swoim kablu.
 - To super, super, proszę uprzejmie podać mi jego adres.
 - Słucham?
 - Adres, wie pani, muszę ustalić, gdzie on mieszka.
 - Żartuje pan? Od tego jest ewidencja ludności.
 - Ale mnie chodzi, wie pani, tak mniej oficjalnie.
Nie do wiary.
- Mówiąc mniej oficjalnie, proszę pana, to jest próba wyłudzenia cudzych danych osobowych. Nie myślał pan o zmianie zajęcia na jakieś legalne?
Mężczyzna rozłącza się. 
Gdyby rzeczywiście miał prawo dowiedzieć się, gdzie mieszka Jan Iksiński nie musiałby pomijać oficjalnych rejestrów. 
Rozpiera mnie satysfakcja.
Aż do wieczora. 
Wtedy słyszę jak równie usatysfakcjonowana sąsiadka zdradza przyczynę swojego dobrego humoru: 
- Dzisiaj jakiś miły, młody człowiek szukał adresu tego Janka od Iksińskich. Dzięki Bogu, pamiętałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz